sobota, 28 marca 2015

Dziennik Taro - oblężenie

Nasze wojska goniły prze-koci-wnika aż do jego fortecy w górach.
To był trudny pościg... tym trudniejszy, że wróg kontratakował wiejąc jak na skrzydłach.
Mimo naszej bojowej postawy zdołał okopać się na szczycie i stawił zawzięty opór.


Najdzielniejsi z dzielnych nie obawiali się jego broni i atakowali zacięcie.
Straty były poważne. Mimo to po kazdym szturmie przegrupowywaliśmy się.
Ponowne ataki napotykały zawziętą kontrę.
Gdyby nie niezłomny duch bojowy naszych szturmujących pod ogniem wroga, można by to nazwać klęską.
Właściwie to była klęska ale nie zupełna...
Takie klęski wzmacniają ducha.
Z tego powodu zanotujemy ten epizod  w kronikach jako moralne zwycięstwo.

Albowiem jeśli nam skroją to i owo, to cóż pozostaje, jeśli nie poczucie wyższości moralnej?
No powiedzmy, że można próbować walczyć dalej.

Taka walka z cała mocą i dynamiką ma swój specyficzny urok...
... ale trudno się nim cieszyć, gdy przekociwnik nas zpacnie na samo dno... Wobec przekociwnika dysponującego bronią pazurową dużego kalibru czasami trzeba ustąpić.
Naturalnie nie wypada ustąpić tak po prostu... trzeba próbować!
Tylko wynik tych prób jest... można powiedzieć taki jak zwykle...


Wzorem ludziowego wielkiego kronikarza (mistrza dosładzania takich wydarzeń) Wincentego Kadłubka nie uznajemy się za zwyciężonych. Nasza sprawa jest słuszna... ale chwilowo jesteśmy zmęczeni tym zwyciężaniem. Jak przekociwnikowi zależy na jego pozycji, to niech sobie je weźmie. 



Ostatecznie potrafimy uszanować wiek sędziwy...


Ale kiedyś urośniemy i nasze będzie zwycięstwo!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz